Wstaję o dziewiątej, a pracę zaczynam o jedenastej - Znajomych to boli :)
Kto z nas nie lubi sobie pospać? Każdemu chyba się marzy taki stan w życiu, kiedy mógłbym spać ile chce, wstawać dokładnie o tej porze, o jakiej wstawać ma ochotę. Bez budzika, bez stresu, presji i perspektywy gonienia przez miasto do pracy.
Spokojnie, tak dobrze też nie mam. Jakiejś tam "presji" i stresu całkowicie pozbyć się chyba nie da. Co więcej, myślę że presja w takim zdrowym wydaniu jest potrzebna, jest motywująca, inaczej czułbym się jak rozgotowany makaron na słabe spaghetti. Ale cała reszta rzeczywiście jest nam zbędna. Pobudki co rano i zawsze za wcześnie, jedzenie śniadania w biegu, korki, albo ścisk w komunikacji miejskiej no i wory pod oczami. Tak, to wszystko zdecydowanie jest słabe. Współczuje tym, którzy z takim scenariuszem lecą przez życie - zróbcie coś z tym - ja zrobiłem.
Ja osobiści pozbyłem się tego problemu niemal dziesięć lat temu. Pracowałem na etacie jako grafik komputerowy w jednej z przemyskich instytucji. Praca, jak praca - w takiej małej mieścinie jak Przemyśl raczej wielkiej kariery zrobić się da. Jednak nie o karierę chodziło. To nie brak perspektyw na rozwój sprawiał, że czułem się wykręcony i zeschły jak stara szmata do szyb rzucona w upalny dzień na płot.
W dupę najbardziej dawało to cholerne wstawanie o 6.30 rano, sztywne ramy pracy narzucone przez kogoś tam, cały ten pośpiech i codzienna rutyna - po prostu katastrofa.
Był to styl życia, do którego nie byłem przyzwyczajony, a miałem wtedy 27 lat. Do takiego życia nie byłem w stanie przywyknąć. Mimo że moje wcześniejsze życie było mocno pokręcone, ale zawsze to ja decydowałem o tym, co, kiedy i jak będę robił. Byłem związany zawodowo niemal od dwudziestego roku życia z twórczością, ale z innej branży. Przez wiele lat kształtowało to moje przyzwyczajenia do otwartych godzin pracy i do pewnej samodyscypliny, która podobno jest najtrudniejszym do ogarnięcia tematem we freelansie.
Dla mnie samodzielne zarządzanie swoim czasem było czymś naturalnym i w momencie, gdy zostały mi narzucone ramy, czułem się jak w więzieniu. Koszmar!
Moja kariera na etacie nie trwała zbyt długo. Po niecałych trzech latach pożegnaliśmy się z moim pracodawcą i nie powiem, że było to przyjemne rozstanie. Ja, szczerze nie chciałem pracować dla niego, a on też mojej przyszłości w jego instytucji nie widział kolorowo.
Poczułem się jakbym wyszedł z więzienia. Jak pies,który zerwał się z łańcucha i tak się zachłysnął uczuciem wolności, że nie wie, w którą stronę biec, co wąchać, co obsikać, na co szczekać i do kogo merdać ogonem. Najchętniej robiłby wszystko na raz, ale przecież się nie da.
Dni ekstazy minęły, zaczęło się brutalne życie i walka o swoje na bezwzględnym wolnym rynku. Wiadomo, początki były mega trudne. Brak zleceń i każda minuta poświęcona bez reszty na budowanie swojej pozycji od kompletnego zera.
Praca po szesnaście godzin na dobę. Zasypiałem nad projektami i budziłem się z mordą w projekcie, nad którym zaspałem. Każdy krok stawał się pewniejszy, silniejszy i dłuższy. Niepewność i ostrożność zamieniła się w asertywność i profesjonalizm. Szesnaście godzin na dobę skurczyło się do sześciu, maksymalnie ośmiu godzin pracy, a profity - z głodowych, stały się dość płynne.
Dzisiaj, jako rysownik i ilustrator, z pełnym zadowoleniem mówię, że robię to, co lubię i wygląda to tak, że swoją pracę zaczynam mniej więcej o godzinie jedenastej, co strasznie wkurza moich znajomych i często da się słyszeć - gdybym spał do dziesiątej, to to i tamto...
Tak, zgadza się. Często śpię do dziesiątej, bo po prostu mam na to ochotę i mogę. Tyle. Ale też często pracuję do pierwszej w nocy, gdy oni już dawno śpią. Owszem, nadal jest to mój wybór, pracuję do późna, bo mogę, bo goni mnie dead line, bo akurat mam pomysł i nie chcę, by mi uciekł - to ta zdrowa presja, o której pisałem wyżej. Ale takiego dokonałem wyboru, taki styl życia mi odpowiada i nie potrafiłbym inaczej. Każdy może dokonać wyboru, tylko trzeba trochę odwagi, by postawić krok w odpowiednim kierunku. Więc nie wkurzajcie się, że śpię do dziewiątej, bo wy też możecie.
Etykiety:
Przygody rysownika
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Bardzo sobie cenię elastyczność czasową w pracy na własny rachunek. Jest to jedna z istotniejszych rzeczy w mojej pracy. ustaliłam sobie co prawda bardziej sztywne ramy czasowe, ale dlatego, że są one dla mnie najbardziej optymalne. Jeśli mam zły dzień i chcę zrobić sobie wolne - robię je.
OdpowiedzUsuńNo i słusznie. Po co na siłę zabijać gwoździa, jak czasem (i każdy ma takie dni) już od rana nic nie idzie po naszej myśli... Jasne jest więc, że takiego dnia pracy i tak nic konstruktywnego nie powstanie. Współczuję tym na etacie, którzy choćby nie wiem co, muszą swoje odsiedzieć w pracy, będąc głową i myślami zupełnie gdzie indziej, a resztą ciała wciąż w łóżku... A wystarczyłoby spędzić taki dzień robiąc to, na co ma się ochotę, czyli najczęściej nic nie robiąc, naładować akumulatorek i kolejnego dnia zrobić więcej, niż przez cały tydzień pracy.
Usuń