Skąd się wzięliśmy? My, graficy komputerowi? Zapraszam na kilka zdań właśnie o tym.
O ile jeszcze rysownik czy ilustrator są dość klarownymi pojęciami, to już projektant graficzny ma dla większości ludzi dość enigmatyczne zabarwienie. No bo czym taki projektant graficzny może się zajmować? Co on tak "graficznie projektuje", że nie jest on grafikiem komputerowym?
Ja dla przykładu projektuję między innymi etykiety na wszelkiego rodzaju produkty. Etykieta powstaje od czystej kartki i w trakcie projektowania jej elementy również powstają od zera. Każda cześć etykiety jest tworzona, opracowywana od A do Z.
Niestety w świadomości wielu klientów utarło się, że to tak wcale nie wygląda. Panuje bardzo krzywdzące przekonanie, że grafik komputerowy to ktoś taki, kto weźmie trochę gotowych elementów z Internetu i poskłada etykietę do przysłowiowej kupy. I niestety to przekonanie ma swoje mocne fundamenty. Takie praktyki, jak sklejanie grafiki z tak zwanych klipartów, były jeszcze nie tak dawno powszechne... i o zgrozo, nadal są. Może już nie na tak dużą skalę, jak kiedyś, ale jednak. Jak się domyślacie, nie ma to wiele wspólnego z prawdziwym projektowaniem graficznym, ale takie metody pseudo projektowania niegdyś naprawdę mocno przylgnęły do terminu "grafik komputerowy".
Gram historii.
Grafik komputerowy to bardzo leciwe określenie, sięga początków samych komputerów, kiedy to twórcy wszelkiej grafiki zaczynali być zmuszani - przez postęp technologiczny - do zmiany metod pracy z tradycyjnych na cyfrowe. Rodził się nowy zawód. Pojawiło się zapotrzebowanie na twórców i artystów, którzy potrafią obsługiwać komputer...
Czym taki człowiek miał się zajmować? Dokładnie tym samym, co wcześniej. Po prostu miał projektować grafikę do gazet, reklam, na etykiety, opakowania, plakaty itd. Robić to samo, tyle że na komputerze.
Tu pojawił się problem, i to ogromny. Cała rzesza szanowanych twórców, artystów, grafików, którzy od lat pracowali dla wydawnictw czy ówczesnych pracowni reklamy - a więc często już starszych ludzi - nie miała pojęcia, jak ogarnąć komputer. W żaden sposób nie potrafili przenieść swoich umiejętności do tego popieprzonego pudełka. Myszka zamiast pędzla, farb, szablonów, dłut, ręcznej prasy drukarskiej... Cała pracownia zredukowana do jednej skrzynki z monitorem? To starszym grafikom w głowie się nie mieściło!
Czym taki człowiek miał się zajmować? Dokładnie tym samym, co wcześniej. Po prostu miał projektować grafikę do gazet, reklam, na etykiety, opakowania, plakaty itd. Robić to samo, tyle że na komputerze.
Tu pojawił się problem, i to ogromny. Cała rzesza szanowanych twórców, artystów, grafików, którzy od lat pracowali dla wydawnictw czy ówczesnych pracowni reklamy - a więc często już starszych ludzi - nie miała pojęcia, jak ogarnąć komputer. W żaden sposób nie potrafili przenieść swoich umiejętności do tego popieprzonego pudełka. Myszka zamiast pędzla, farb, szablonów, dłut, ręcznej prasy drukarskiej... Cała pracownia zredukowana do jednej skrzynki z monitorem? To starszym grafikom w głowie się nie mieściło!
Kicz lat 90'.
Wykonywanie projektów na komputerze było szybsze, było tańsze i nie wymagało - jak się wtedy wielu szefom zaczęło wydawać - zatrudniania popieprzonych artystów. Tylko że zapomnieli o jednej ważnej kwestii - ci popieprzeni artyści byli najwyższych lotów fachowcami. Ale taki nowobogacki biznesmen z początku lat 90-tych miał rozwiązanie na brak grafików, którzy by ogarniali komputer. Bo przecież syn sąsiada cały czas siedzi przed komputerem. Jak potrafi tam tą myszką śmigać, to i etykietkę mi zrobi, albo plakat. W tym miejscu zaczęła się lawina znanych chyba wszystkim tragicznych projektów z lat 90-tych.
Brak przekwalifikowania starej gwardii grafików i brak młodych wykwalifikowanych nowych twórców rzuciły czarny cień na branżę graficzną. Upowszechnienie komputerów i programów graficznych, które paroma kliknięciami dawały ułudne poczucie efektu wcześniej osiągalnego tylko dla zawodowych artystów grafików, doprowadziło do tego, że cała masa entuzjastów klikania zaczęła ogłaszać się samozwańczymi grafikami komputerowymi. Jednakże brak elementarnej wiedzy u nowo powstałej rzeszy pseudo grafików sprawił, że przepis na graficzną kakofonię wszedł w życie przebojem i zalał rynek absolutnie paskudnymi, infantylnymi i kiczowatymi projektami.
Brak przekwalifikowania starej gwardii grafików i brak młodych wykwalifikowanych nowych twórców rzuciły czarny cień na branżę graficzną. Upowszechnienie komputerów i programów graficznych, które paroma kliknięciami dawały ułudne poczucie efektu wcześniej osiągalnego tylko dla zawodowych artystów grafików, doprowadziło do tego, że cała masa entuzjastów klikania zaczęła ogłaszać się samozwańczymi grafikami komputerowymi. Jednakże brak elementarnej wiedzy u nowo powstałej rzeszy pseudo grafików sprawił, że przepis na graficzną kakofonię wszedł w życie przebojem i zalał rynek absolutnie paskudnymi, infantylnymi i kiczowatymi projektami.
Konflikt pokoleniowy.
Konflikt pokoleniowy dotknął mnie osobiście.
Chodziłem do liceum plastycznego w drugiej połowie lat 90-tych. Moja szkoła była placówką ogromnie konserwatywną. Przedmiotów artystycznych nauczało kilku starych, szanowanych, legendarnych wręcz belfrów...
Już w pierwszej klasie zainteresował mnie temat grafiki komputerowej. Zafascynowany możliwościami nowej technologii, stworzyłem na komputerze swoją pierwszą serię grafik. Spodobało się to kilku osobom i w efekcie w 1997 roku miałem swoją pierwszą wystawę w jednej z ówczesnych przemyskich galerii. O wystawie rozpisały się lokalne media, a artykuł trafił w ręce ówczesnej pani dyrektor. W dużym skrócie usłyszałem, że szkoła nie może sobie pozwolić, by takie fanaberie uprawiał jeden z jej uczniów. Dostałem naprawdę mocne ostrzeżenie, że jeżeli nie zaprzestanę swojej działalności, to zostanę usunięty ze szkoły. Dostałem też zakaz wjazdu do pracowni komputerowej...:) Takie ostrzeżenia trzeba było brać na poważnie. Drugiej wystawy już nie miałem. Powiem jeszcze tylko, że przez rysowanie komiksów miałem podobne problemy w szkole. Twierdzono, że komiks to nie sztuka, że to manieryzm i schematyczność, i też grożono mi usunięciem ze szkoły. Cóż, tak wtedy było, takie lata. Całe szczęście, dzisiaj jest inaczej.
Chodziłem do liceum plastycznego w drugiej połowie lat 90-tych. Moja szkoła była placówką ogromnie konserwatywną. Przedmiotów artystycznych nauczało kilku starych, szanowanych, legendarnych wręcz belfrów...
Już w pierwszej klasie zainteresował mnie temat grafiki komputerowej. Zafascynowany możliwościami nowej technologii, stworzyłem na komputerze swoją pierwszą serię grafik. Spodobało się to kilku osobom i w efekcie w 1997 roku miałem swoją pierwszą wystawę w jednej z ówczesnych przemyskich galerii. O wystawie rozpisały się lokalne media, a artykuł trafił w ręce ówczesnej pani dyrektor. W dużym skrócie usłyszałem, że szkoła nie może sobie pozwolić, by takie fanaberie uprawiał jeden z jej uczniów. Dostałem naprawdę mocne ostrzeżenie, że jeżeli nie zaprzestanę swojej działalności, to zostanę usunięty ze szkoły. Dostałem też zakaz wjazdu do pracowni komputerowej...:) Takie ostrzeżenia trzeba było brać na poważnie. Drugiej wystawy już nie miałem. Powiem jeszcze tylko, że przez rysowanie komiksów miałem podobne problemy w szkole. Twierdzono, że komiks to nie sztuka, że to manieryzm i schematyczność, i też grożono mi usunięciem ze szkoły. Cóż, tak wtedy było, takie lata. Całe szczęście, dzisiaj jest inaczej.
Określenia grafik komputerowy nie cierpi większość osób z branży z mojego pokolenia. Młodszych może to uprzedzenie nie dotyczyć, ale wasi starsi klienci mają co nieco w głowach utarte, choć mogą nawet nie być tego do końca świadomi. Zazwyczaj przekonujemy się o tym już w trakcie współpracy, gdy musimy tłumaczyć klientowi oczywiste rzeczy, że przecież to się samo nie robi.
Niestety z definicji, czy chcemy, czy nie chcemy, wszyscy jesteśmy grafikami komputerowymi, bo to co kreujemy, powstaje głównie w komputerze i koniec. Ja mogę posunąć się o krok dalej, bo przecież jestem rysownikiem. Czyli co? Jestem rysownikiem komputerowym? Rysuję przecież na ekranowym tablecie graficznym. Wciąż jest płaszczyzna i rysik, co równe jest ołówkowi i kartce. Wciąż nic się samo nie narysuje, moje oko i ręka komunikują się ze sobą dokładnie tak samo, jakbym rysował i na kartce papieru za pomocą drewnianego ołówka. Co z tego. Już kilka razy miałem przyjemność usłyszeć, że przecież pan rysuje na komputerze, przecież to na pewno jest dla pana sekunda. Ciężko jest wytłumaczyć to, że fakt rysowania cyfrowego nie skraca czasu powstawania samego rysunku.
Coś za coś.
Mamy czasy, kiedy technologia przeplata się z analogowym rzemiosłem, a granice między jednym a drugim coraz bardziej się zacierają. Klienci tego nie zrozumieją, oni oczekują od nas efektu i niskiej ceny. My natomiast, żeby tym oczekiwaniom sprostać, korzystamy z technologii, ale też chcemy dać serce i nasz talent, i robimy wszystko, by ta technologia nie zabrała nam organiczności naszych kreacji. Coś zyskujemy, ale zawsze coś tracimy. Technologia daje nam precyzję, daje nam przestrzeń, zamykając ogromną pracownię w skrzynce komputera. Łatwiej nam powielić i sprzedać naszą pracę. Tracimy za to klimat, zapach farb, kredek, nie brudzimy się, nie wyciskamy tubek i nie moczymy pędzli. Zawsze coś za coś, ale o tym następnym razem.
Pośpieszne projekty na badziewne banery, znaczki firmowe (bo nie powiem loga) robione w dwie godziny i silnie inspirowane czymś tam znalezionym w necie. Obłędnie powiększone i koniecznie grube jak ruski czołg litery, słynne, ale niestety prawdziwe polecenie "logo większe i bardziej na środek... jeszcze większe i jeszcze bardziej na środek" Taka jest codzienność większości grafików komputerowych, przynajmniej w Polsce. Na jednego grafika który realizuje swoje ambicje i wykorzystuje wiedzę i umiejętności przypada dziesiątki wyrobników bez prawa do własnego zdania, zarządzanych przez ludzi pozbawionych kompetencji plastycznych. Jestem grafikiem komputerowym, nie byłoby mnie (zawodowo) bez komputera i komputerowej rewolucji w projektowaniu graficznym. Wyleciałem z liceum plastycznego w połowie lat osiemdziesiątych. Nie powiem że niezasłużenie, ale na pewno nie z powodu braku talentu, czy umiejętności. Zahaczyłem się gdzieś tam jako "dekorator". W tamtych czasach to była czarna dziura w której znikali uzdolnieni ludzie bez szczęścia na ówczesnym wąskim rynku plastycznym. Zafascynowany grafiką użytkową, miałem całkiem spore kwalifikacje kiedy, kilka lat później, pojawiły się w Polsce komputery. Byłem na właściwym miejscu i miałem odpowiednie kompetencje. Okazało się, że idzie mi z tym lepiej niż innym, chyba dzięki entuzjastycznemu nastawieniu. Byłem o niebo lepszym plastykiem niż uczniowie techników elektronicznych którzy dominowali wśród ówczesnych "grafików komputerowych". Nie mam problemu z określeniem "grafik komputerowy" bo tym właśnie jestem. Człowiek dla którego komputer stał się bramką do zawodu. Ina sprawa że nienawidzę pracy do której jestem teraz zmuszony (ohydnej kpiny z projektowania graficznego), ale nie zawsze tak pracowałem i mam nadzieję że nie do końca będę to robił.
OdpowiedzUsuńŚwietny komentarz - Dziękuję i pozdrawiam.
Usuń